w pasie.
Ot, taki zwykły, codzienny gest. Jak mąż i żona. Przez ostatni tydzień było więcej takich momentów i, choć pozbawione fizycznego kontaktu, były one nie mniej intymne. Cowieczorne rozmowy przez telefon, 68 JEDNA DLA PIĘCIU kiedy to opowiadali sobie o wydarzeniach danego dnia. Opowiastki o zabawach i zajęciach dzieci. Nawet takie pospolite czynności, jak sprzątanie jego domu, pranie jego rzeczy i opieka nad jego dziećmi przybliżały ją do Jacka. Malinda zakazała sobie takich marzeń, zanim jeszcze zdążyły rozkwitnąć. Jack Brannan n i e jest jej mężem, a to nie jest jej dom. Jack to jej pracodawca, człowiek zadowolony z siebie i świata. Ale za to Malinda wcale nie była zadowolona. Wszystkie mięśnie i nerwy miała napięte jak postronki. Tak bardzo chciała, jako kobieta, wyjść mu naprzeciw, objąć go w pasie i złożyć głowę na jego ramieniu. Ale lata spędzone z ciotką Hattie, dla której fizyczne objawianie uczuć stanowiło tabu, kazały jej zdławić to pragnienie. Oparła ręce na biodrach. Natychmiast przypomniała sobie wykład Jacka na temat dotykania i pożałowała tego ruchu. Z nadzieją, że nie zauważył tego wymownego gestu, opuściła szybko ręce. - Kolacja? - zapytał Jack nachylając się nad blachą z plackiem brzoskwiniowym. - Deser. A pieczeń... - Tata! - krzyknęły chórem trzy głosy. Jack odwrócił się, podbiegł dwa kroki i chwycił w ramiona trzech starszych synów. Zapiszczeli z radości, a adidasy spadły im na podłogę. Malinda patrzyła. Ach, jak bardzo chciała dołączyć się do tego uścisku! Ileż to razy w dzieciństwie marzyła o takim powitaniu? Wyobrażała sobie, że ojciec wraca do domu, a ona biegnie przez całe mieszkanie prosto w jego ramiona. On śmieje się, przytula ją mocno do JEDNA DLA PIĘCIU 69 piersi albo podrzuca wysoko w powietrze i mówi, jak bardzo za nią tęsknił. Marzenia. Gdy rodzice mieszkają na drugim końcu świata, dziecku pozostają tylko marzenia. W tej chwili przydreptał Patryk, objął ojca za kolana i piszczał: tato, tato. Wzruszona tą sceną Malinda podeszła i wzięła małego na ręce. - Jeszcze jeden pan chce się przywitać - powiedziała ze śmiechem. Jack postawił chłopców na ziemi i otworzył ramiona. Patryk rzucił się w nie z radosnym piskiem i objął ojca za szyję. Zadowolony, odsunął się nieco i wziął twarz Jacka w swe tłuściutkie łapki. - Lindę też trzeba przytulić - rzekł poważnie. Gdyby na podłodze leżał dywan, Malinda natychmiast