problem. Dzieci przechodzą różne stadia i w pewnym okresie chcą słuchać
w kółko tej samej opowieści. Naukowcy uważają, że dziecko znajduje w bajce jakiś ważny element, z którym się identyfikuje. W ten sposób próbuje poradzić sobie z jakimiś problemem. Kiedy już się z nim upora, opowieść przestaje być potrzebna. Ale do tego czasu każdego wieczoru prosi o tę samą bajkę. - Więc jestem czterolatką? - We śnie identyfikujesz się z czymś. Prawdopodobnie z tym małym słoniem. - Mały słoń ginie. - Ale walczy o życie. - Nikt mu nie pomaga. Pragnie przyłączyć się do stada, chociaż samemu byłoby mu lepiej. - Idzie za instynktem. A każdy zgodnie z instynktem chce gdzieś przynależeć. W kategoriach ewolucjonizmu jesteśmy silniejsi, kiedy jesteśmy razem. - Ale nie w moim śnie. Moje słoniątko przypłaciło życiem pragnienie przynależności. - Nie, Rainie. To właśnie utrzymuje je przy życiu. Po co przemierza pustynię? Dlaczego za każdym razem jednak się podnosi? Nie walczy tylko o to, żeby żyć. Ono jest zwierzęciem stadnym i walczy o to, żeby żyć wśród innych słoni. Ma nadzieję, że jeśli dalej będzie walczyło, susza minie i zostanie przyjęte do grupy. Albo udowodni, że jest tego godne i inne słonie je zaakceptują. Tak czy inaczej, znajdzie się w stadzie. Ty robiłaś to samo. Matka cię biła, a ty miałaś nadzieję, że mimo wszystko jakoś się to ułoży. W przeciwnym razie do tej pory popadłabyś w alkoholizm albo popełniłabyś samobójstwo. Nie zrobiłaś tego. Dlaczego? - Bo jestem uparta - mruknęła Rainie. - I głupia. Kimberly uśmiechnęła się. - Ale w pewnym sensie zachowujesz nadzieję, chociaż wcale ci się to nie podoba. Rozumiem cię. Ja mam nadzieję, że zabiję Tristana Shandlinga. Mnie też się to nie podoba, ale mam przed sobą jeszcze parę dni. - Kimberly - powiedziała łagodnie Rainie. - Poradzę ci coś. Nie próbuj tego robić. Tristan to kawał sukinsyna. Zaczniesz działać według jego zasad, 182 a potem nie poradzisz sobie ze sobą. Ani się obejrzysz, jak ukształtuje ciebie i początek twojej kariery. Nigdy się nie dowiesz, jaką policjantką mogłabyś zostać naprawdę. Bo będziesz tym, kim on cię uczynił. - Tego nie wiesz. - Owszem, wiem. Jestem morderczynią. Dzięki Ronnie'emu Dawsono¬ wi. W obliczu prawa jestem czysta i niewinna, ale przed laty zabiłam człowieka. Jestem morderczynią. Nigdy się nie przekonam, kim innym mogłabym być. Fakt, to okropne, ale tamten człowiek nie żyje. - Ja... nie wiedziałam. Rainie wzruszyła ramionami. - W życiu trzeba myśleć o bagażu. Zastanów się, zanim obciążysz się zbyt dużym ciężarem. - Ale on nie zrezygnuje - nalegała Kimberly. - Wiesz, że będzie próbował, aż w końcu zginiemy albo my, albo on. Rainie, rekin krąży wokół nas. Musimy się postarać o większą łódkę. Pół godziny później Kimberly zasnęła na kanapie. Jasne włosy rozsypały się wokół jej głowy. Słońce powoli zachodziło. Białe ściany hotelu okrywał z wolna cień. Na zewnątrz na pewno było duszno, ale w środku panował przyjemny chłód. Rainie oparła się o parapet i z szóstego piętra patrzyła na okolicę. Różnica czasu zaczynała robić swoje. Kimberly pewnie będzie spać do rana. Z sypialni Quincy'ego nie dochodziły żadne odgłosy.